Zaczynamy edukację domową
Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się co zrobić z edukacją naszej córki. Od września będzie uczyła się z nami w domu. Dlaczego i jak do tego doszło? Już opisuję.
Z braku możliwości zmienienia sposobu nauczania i większej elastyczności, postanowiliśmy przenieść ciężar uczenia się naszego dziecka na siebie.
Ile to trwało?
Ostateczna decyzja zapadła na początku maja. Sprawdziliśmy jakie dokumenty trzeba złożyć i zaczęliśmy kompletować. Jakie to dokumenty i ich wzory dostępne są na przykład na stronie Fundacji Edukacji Domowej, więc nie będę już tego streszczała. Ważne natomiast jest to, ile realnie trwa proces przejścia na ten sposób nauki. Naszą decyzją podzieliłam się z wychowawczynią klasy, która bardzo pozytywnie zareagowała i zaproponowała zarówno wsparcie ze strony pedagogicznej, jak i możliwość odwiedzania klasy i brania udziału w zajęciach pozalekcyjnych. Tutaj muszę nadmienić, że mimo tego zdecydowaliśmy się na zmianę szkoły na bardziej zgodną z naszym myśleniem o edukacji, dlatego że dziecko nadal musi być zapisane do jakiejś placówki, w której zdaje egzaminy roczne.
Otóż 31 maja złożyłam wniosek o wydanie opinii o córce do publicznej poradni pedagogiczno – psychologicznej (co jest wymagane przepisami). Na moje szczęście w sekretariacie wiedziano czym jest edukacja domowa, więc ominęło nas tłumaczenie tej „fanaberii”. Równo miesiąc później otrzymałam telefon i możliwość ustalenia terminu. Pani z poradni proponowała następny dzień, ale z powodu naszego wyjazdu nie było to możliwe, wiec tydzień później z samego rana zgłosiłyśmy się na, jak się okazało szereg badań w celu wystawienia tejże opinii. Niestety nikt nas nie poinformował, że badanie trwa 3h i jest podzielone na spotkanie z pedagogiem i psychologiem. Radzę więc pamiętać o kanapkach i wodzie
10 lipca odebrałam opinię z poradni i następnego dnia komplet dokumentów powędrował na pocztę. Jako że to okres urlopowy, decyzja ostateczna (czyli pisemna zgoda dyrektora) zapadła teraz. My mieliśmy ten komfort, że dyrektor szkoły od razu wiedział z czym do niego przychodzimy i ustnie od razu wyraził zgodę, wiec reszta to tylko formalność (nie, nie jest to prywatna szkoła i nie jest skupiona na edukacji domowej – jesteśmy pierwszymi w tym trybie nauki). Cały proces trwał w naszym wypadku dwa i pół miesiąca.
Co dalej?
Teraz skupiam się na doborze materiałów wspierających edukację, córka pomaga przy wyborze, choć czasami robię jej niespodziankę (o materiałach pojawi się osobny wpis). Wybrałyśmy podręczniki, które obie uwielbiamy, będą stosowane nie jako baza nauczania, ale jedynie pomoc w opanowaniu wymaganej podstawy programowej. No, i tak naprawdę działamy: wakacje to doskonały moment, żeby dziecko wchłonęło niecodzienną i nieszkolną wiedzę, odkryło własne zainteresowania, a także przełamało bariery nabyte w szkole (chociażby dziś nastąpiło poważne przełamanie w nabytej w zeszłym roku szkolnym alergii na język angielski).
Przed nami jeszcze sierpniowa wizyta w nowej szkole, ustalenia zakresu pomocy, wiedzy do opanowania i tym podobne. Ale jesteśmy szczęśliwi, że proces formalny już za nami. Nie ma odwrotu, trzeba działać – i dobrze.